Wczoraj dotarła do mnie długo oczekiwana książka. Rozdarty pomiędzy rozmyślaniami o bliskich mi osobach i męce Pańskiej, a poszukiwaniami i próbami wyjaśnień opresji, w której wszyscy ostatnio się znaleźliśmy, chwyciłem ją z niedowierzaniem i wzruszeniem. W końcu ją wydał. Wybitny polski hagiograf nareszcie pokazał światu owoc swych wieloletnich badań. Finis coronat opus! Trzymałem w rękach «Memoriał świętego Terminusa Rzymskiego» Andrzeja Tomaszewskiego.
Stronica 46, rozdział o Terminusie i Geronimo (trzymającym na zdjęciu ukochany przedmiot piszącego tę recenzję)
Gdy zacząłem przeglądać, poczułem nie tylko dziwny, niepodobny do niczego zapach, ale też jakby przymus: „zjedz tę książkę”. Bogu dzięki za kurs szybkiego czytania! Nie mogąc oprzeć się wezwaniu, zjadłem, chyżo jednak wcześniej przeczytawszy.
To praca pogranicza dyscyplin i terminów. Etnografię, antropologię, historię, heraldykę i wiele innych przeplatane wątkami typograficznymi znajdziemy w tym zręcznym przekroju wielowiekowej działalności św. Terminusa wśród nas, dziele odpowiadającym żywotnym potrzebom współczesnego społeczeństwa, zdolnym otworzyć oczy niedowiarkom, a myślę, że w sprawie Terminusa to nie jest ostatnie słowo!
Ale verba volant, scripta manent, niech więc Terminus nie pozostanie zamknięty tylko w ludowych opowieściach czy rozprawach badaczy. Sprowadźcie go do siebie, do swojej biblioteki, a wtedy zawsze będzie można do niego wrócić, przypomnieć sobie jego proste i mocne słowa:
Jest pan w grubym błędzie. Widzę wódkę na stole, czystą i mocną. Czy mogłaby być czysta i mocna, gdyby jej nie było? Ona musi być, żeby mogła być czysta i mocna pod jajecznicę.
albo po raz kolejny zważyć bardziej zawiłe okoliczności:
Kontynuator poczytnej „Gazety Krakowskiej” Jana Maja, majętny i niepowszedni drukarz Gieszkowski, uchodził za godnego mieszczanina, choć nie do końca statecznego. Cieszył się przyjaźnią wiekowego i wielce szanowanego Hieronima Kochanowskiego, kapitana kirasjerów i weterana kampanii rosyjskiej w 1809 oraz członka polskiego rządu podczas powstania krakowskiego w roku 1846. Drukarz zdobył jego szacunek przekazując gratis większość nakładu Krótkiej nauki o pikach i kosach, klarownej instrukcji napisanej dla obywateli uzbrojonych kosą albo piką. Kochanowski, jak zresztą kilku innych Hieronimów, korzystał z parasola ochronnego św. Terminusa nie mając o tym zielonego pojęcia.
Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że mamy do czynienia z dziełem doskonałym. Z wielką przykrością, ale nie sposób nie wytknąć — nawet tak szacownemu Autorowi — jednego uchybienia. Wybacz, Andrzeju. Amicus Plato, sed magis amica veritas.
Informacje
Andrzej Tomaszewski: «Abrys żywy nieżywego albo Memoriał świętego Terminusa Rzymskiego»
Książka nie została wprowadzona do sprzedaży, można ją jednak przeczytać online lub offline po pobraniu z adresu ☞ terminus.ach.pl
Niniejszy artykuł należy do serii skierowanej na przeciwdziałanie skutkom pandemii.
Na ósmej stronicy znajdujemy rycinę przedstawiającą „smażenie placków ziemniaczanych”. Trudno mi stwierdzić czy to błąd autora, który nietrafnie odczytał źródła bibliograficzne, czy też nadgorliwość korekty. Wszak każdy, kto ma najmniejsze pojęcie o karaibskim zwyczaju kulinarnym wie, że w XV i XVI wieku nie usmażono na Hispanioli ani jednego placka ziemniaczanego.
Bo, proszę państwa, chodziło o „prażenie plastrów ziemniaczanych”! Brzmi podobnie, ale smakuje zupełnie inaczej.
Nie podążajcie za moim przykładem i czytajcie książkę jej nie jedząc. Wesołych Świąt!
Jeden komentarz
No dobra, zmieniłem na „prażenie”, ale „placki” są ok.