— I co było dalej?
— Gdzieś się spieszyła. Nie zdążyłem wyjść z zaplecza, a ona już znikła.
— Hy… przestraszyła się.
— Wróciła za godzinę z pozdrowieniem drukarskim. Tak, Panie Metrampaż, to był dobry, ruski koniak. Kiedyś tylko techniczna z Robotniczej go przynosiła na trzecią zmianę. No a dziś…
— Myśmy w Ruchu pili żytnią.
— Żytnia — panie — to był chleb powszedni, ale na wydanie magazynowe Wiesia wiedziała co przynieść, żeby było dobrze. U nas, w Prasie co czwartek mieliśmy święto. A teraz patrz pan — wszyscy albo siedzą na ławeczkach w parku, albo leżą w tych dębowych garniturkach.
— No a Kazik? Przecież całkiem dobrze się trzyma.
— Kazik jest młody. Niedawno miał dopiero pięćdziesiątkę, a jak szedł na offseciarza, to był po trzydziestce. Teraz już nie jest pomocnikiem, tylko maszynistą, a i tak ledwo zipie. Czasy się zmieniły i teraz chłop sam robi. Bez odbieraczki, pomocników.
— Niech pan nie przesadza, maszyna sama robi!
— Panie Metrampaż… drukarnia, to nie targi poligraficzne. Maszyna Kazika, to stary, czeski rupieć. Arkuszówka półformatowa, cztery kolory — taka miniaturka rolówki typograficznej z Prasy.
— Miniaturka? No tak. A jak tam było dalej z Babą?
— Było, jak było. Dokończmy, co zaczęliśmy, a innym razem opowiem resztę.