— Dzień dobry, Panie Metrampaż! Jak tam po urlopie?
— A dziękuję, dziękuję. Rodziny się trochę zjechało, trzeba było świętować. A pępkóweczka jest.
— Poszedł pan sobie, a ja bez sztyletu musiałem cztery szesnastki poprawiać: kolumna za kolumną!
— O przepraszam. Zapomniałem i w kieszeni poniosłem. To emocje. Wie pan, Panie Drukarz, pierwszy wnuk raz w życiu się rodzi.
— Dobra, już sobie poradziłem — gdzie szklanki! — a wie pan, że Baba była?
— Znowu?
— Rozlewaj pan, wszystko panu opowiem.
—
— Korekta, jak mam zrobić korektę? Gdzie on to schował?…
— Dzień dobry, Panie Drukarzu!
— O!… Dzień dobry. A jakież to złe wiatry znów ją przywiały?
— Tam od razu wiatry, przeprosić się przyszłam… bo pan to chyba trochę umie, a ja muszę mieć ten plakat na jutro. No to przepraszam, trochę się uniosłam.
— Dobrze. To niech poczeka tutaj, muszę coś dokończyć na zapleczu. [pod nosem] Gdzie on pochował wszystkie sztylety? Chyba ją trzeba będzie rozwalić… No dobra, poradzę sobie kluczem. [głośno] Jeszcze moment!
— Panie Drukarzu! [blada] Niech pan się tak nie śpieszy!… Przyjdę innym razem. Do widzenia!
3 komentarze
jaki sztylet? toć to szpilorek po kieszeniach się nosiło. 🙂
Zecerze! a skąd żeście są? 🙂
w Bydgoszczy śledzie za uszy wieszałem 🙂