Wspomniany w poprzednim artykule projekt, poddany krytyce podczas KRAKTypo, to książka Wernera Chrobaka pt. «Brat Eustachiusz Kugler. W drodze na ołtarze» — biografia bawarskiego zakonnika, w październiku ogłoszonego błogosławionym, wydana u mnie na zlecenie bonifratrów. Tłumaczenie i redakcja trwały dość długo, przede wszystkim ze względu na konieczność bardzo daleko idącej ingerencji w tekst. Książka, oczywiście, miała mieć charakter okolicznościowy.
Zewnętrzna strona okładki
Podstawą projektu jest punkt postscriptowy. Zdecydowałem się na format 45×57 pica, w którym zastosowałem siatkę 12×12, co daje moduł o wymiarach 45×57 punktów. Margines górny wynosi dwa moduły, dolny — trzy, wewnętrzny — dwa, zewnętrzny — cztery. Wymiary kolumny: 270×399 punktów, 31 wierszy. Przypisy oraz tytuły rozdziałów zostały umieszczone poza kolumną, w rezultacie powiększając ją i wprowadzając swoistą nieregularność. Powziąłem założenie, że żaden z elementów nie może zbliżyć się do krawędzi stronicy na odległość mniejszą, niż jeden moduł (od tego założenia zrobiłem cztery wyjątki).
Siatka modułowa
W składzie użyłem pism: minion pro (tekst główny, czarny), neue helvetica (przypisy, czarne), ITC avant garde gothic (tytuł książki i tytuły rozdziałów, brunatnoczerwone — PMS 187 U).
Książkę wydrukowano na papierach: środki — offsetowy 140 g/m², biały (dostawca: Igepa), na którym dodatkowo położono kremową aplę, okładka — ozdobny, Keaykolour Kwarc 250 g/m² (dostawca: Antalis). Oprawa broszurowa, klejona, 56 stronic. Na okładce tłoczenie — faksymile tytułowego bohatera. Spójrzmy na rozkładówki.
Środki
Pokazałem tę książeczkę wszystkim, krytykę uzyskałem od kilku osób, pozwólcie, że — na ile pamiętam — przywołam tylko cztery z wypowiedzi.
Robert Chwałowski
Gdy wziął do ręki, pokazał palcem na okładkę i powiedział: — Co to ma być? No proszę cię!… — miał na myśli tłoczenie, słabo widoczne i generalnie ni z gruchy, ni z pietruchy. Spostrzegł też, że ISBN pojawia się aż w trzech miejscach: na okładce, stronicy redakcyjnej (53) i, niepotrzebnie, na stronicy czwartej.
Kolejna uwaga dotyczyła cyfr w przypisach. Pomniejszyłem je do wielkości x, by zbliżyć się konwencją do cyfr nautycznych użytych w tekście głównym, a Robert stwierdził, że niepotrzebnie.
Źle wyglądają także duotonowe zdjęcia, zrobione trochę „na siłę”. Tytuły rozdziałów w innym kolorze nie są wystarczającym uzasadnieniem do kolorowania zdjęć, tym bardziej, że nie wszystkich. Położył również palec na stronicach 45–50: — A to? Co to ma być? Zbyt duża interlinia między tytułem, a tekstem, wystarczyłoby pół wiersza. — Konkluzja — Najgorsza książka świata.
Robert Oleś
Jego spostrzeżenia dotyczyły głównie mikrotypografii. Najważniejsze zapamiętane przeze mnie, to zła chorągiewka w przypisach bocznych np. na stronicy 5 czy 7 (są zbyt obłe), w przeciwieństwie do 40, gdzie już jest w porządku.
Andrzej Tomaszewski
Po pierwsze skrytykował spis treści. O listku, który pojawia się między tytułem, a numerem stronincy powiedział: — W tym miejscu, to jest typograficzny robak — listek, jak zauważyliście na ilustracjach wyżej, pojawia się również w tekście głównym, gdzie oddziela tytuł od treści i tam jest jak najbardziej na miejscu. Druga bolączka, to bardzo niejednorodny materiał ilustracyjny, który należało raczej ujednolicić, niż jeszcze bardziej go różnicować.
Zatrzymał się również na stronicy tytułowej: — Dlaczego nazwisko autora jest tej samej szerokości, co słowo „Brat” i dlaczego jest w tym samym stopniu, co „Wrocław 2009”? — No cóż… nie mam nic na usprawiedliwienie.
Andrzej, wbrew wcześniejszym uwagom, skwitował: — Kawał dobrej, typograficznej roboty. — Znalazł też jeszcze jedną zaletę: — Zobaczcie. Zostawił dwie ostatnie strony puste, bo tak mu wyszło i nie rozciągał na siłę tekstu, żeby je zapełnić.
Stefan Szczypka
Wziął książkę do ręki z najwyższą pieczołowitością. Właśnie od niego dostałem najwięcej pochwał, a równocześnie najbardziej miażdżącą krytykę. Stwierdził, że książka może się podobać, mimo dużej ilości błędów. — Okładka — przez dobór papieru i projekt — robi wrażenie, że mamy do czynienia z drukiem unikatowym. Również wewnątrz, mimo dość niejednoznacznej siatki, jest bardzo elegancka. — Bardzo dobre wrażenie zrobiła na nim rozkładówka 16–17, na której zdjęcie wyłamuje się z siatki, ale w miły dla oka sposób: — I właśnie bardzo dobrze, że nie jest do spadu. — Jako przeciwieństwo pokazał rozkładówkę 40–41, która gdyby tylko mogła zawierać boczny przypis o tej samej wysokości, co prawa kolumna — byłoby idealnie.
Według niego w tego typu (okolicznościowych) publikacjach powinno się unikać pozostawiania na końcu wiersza nie tylko słów jednoliterowych, ale również dwu- i trzyliterowych, jak „do” czy „dla” po to, by zachować w wierszu logiczną ciągłość.
Do grubszych mankamentów należy nieprzystająca do całości paginacja, co szczególnie widać na stronicach 18 i 44. No właśnie, gdybym nie zapomniał jej tu usunąć (jak na s. 6), być może nie rzucałoby się to tak w oczy. Sugerowane przez Stefana rozwiązanie, to odsunięcie paginacji od kolumny i powiększenie jej, być może należało zagrać też kolorem lub krojem.
Kolejne, może nie rzucające się w oczy, ale duże błędy znalazł w Dodatkach. Primo: sposób przedstawienia tytulariów mija się z ich prezentacją w tekście, co może być mylące. Secundo: skoro w bibliografii mamy podcięcie, to w następującym po nim spisie ilustracji też można je było zastosować.
Jak widać na podglądach, w tekście są trzystopniowe tytuły. Pierwszy — avant garde, wersalikami — wysunięty ponad kolumnę, drugi kapitalikami i trzeci kursywą tego samego — minion — kroju, co tekst główny, oddzielone od niego tylko ornamentem z półfiretowymi światłami. Tutaj Stefan zastanawiał się, czy nie lepiej akapity z tytułem trzeciego stopnia również pozbawić wcięcia.
Ostatnie, zapamiętane przeze mnie rozważania skupiały się na stronicy tytułowej, a ściślej na podtytule, który wydaje się zbyt mocny w stosunku do tytułu. — Być może — mówił Stefan — należało go złożyć jakimś małym stopniem, pismem prostym, wyśrodkować, trochę obniżyć…
Tyle mistrzowie. Zapewne nie powiedzieli wszystkiego, a i ja nie wszystko zapamiętałem, więc jeśli ktoś jeszcze chciałby zabawić się w tropienie błędów, zapraszam do komentarzy.
8 komentarzy
Na razie widzę tylko jeden „drobiazg” — na stronie 19 w tytule jest chyba literówka — w słowie „bożego” brak diakrytyka. Być może przed drukiem zostało to poprawione.
Rzeczywiście. W wersji drukowanej diakrytyk jest — został dorysowany ręcznie, co umknęło mi podczas przygotowywania wersji internetowej.
A ja dzięki uprzejmości Rafała i wrodzonej kleptomanii stałam się szczęśliwą posiadaczką książki. Dziękuję 😉 Przywiozłam niczym relikwię i stoi na najważniejszej z półek. Żadnej krytyki pod Jej adresem nie przyjmuję 🙂
pozdrawiam ciepło z Łodzi
Dana
🙂
Co do tego:
powinno się unikać pozostawiania na końcu wiersza nie tylko słów jedno literowych, ale również dwu– i trzy literowych, jak „do” czy „dla” po to, by zachować w wierszu logiczną ciągłość –
to powiem tyle: odczepić się od tematu. Jeśli będziemy tę zasadę stosować konsekwentnie (a nie tylko na zagadkowej zasadzie „powinno się unikać”), będziemy mieli fatalny justunek i dziury w tekście niczym w radamerze. Przerabiałem ten temat z wielu czasopismach i predefiniowanymi ustawieniami skryptu do twardych spacji. Efekty są tragiczne, bo widoczne gołym okiem nawet dla laika. Nie dość, że jest w polszczyźnie sporo jednoliterowych wyrazów, to jeszcze mamy przysparzać sobie kłopotów i selektywnie stosować twarde spacje np. dla przyimków? I to w imię czego? – Przecież samo zdanie stanowi logiczną całość, może więc nie dzielmy zdań? 😉
To tyle, pozdrawiam,
Cóż… Stefan odnosił się do druków okolicznościowych, do których raczej z rzadka można zaliczyć książki. Rzeczywiście, postulat zrzucania do następnego wiersza dwu- i trzyliterowych słów może nastręczać trudności. Ale w druku okolicznościowym warto zastosować wyrównanie do lewej. Wtedy komplikacja nie powstanie.
Co innego w gazecie. Przy wąskołamowym składzie trzeba słuchać Jana Tschicholda i w ogóle zapomnieć o twardych spacjach.
Tak, to dobra rada Tschicholda, z tym, że panie korektorki w szkołach edytorskich dostają nerwowych tików na widok wiszących spójników, a wtedy trudno je przekonać nawet do likwidacji dziury kosztem jednego wiszącego spójnika. Zresztą jest też problem z ilością jednoliterówek w języku polskim: nie należy do rzadkości wystąpienie szeregu spójników jeden pod drugim przy lewej albo prawej krawędzi kolumny, i wygląda to źle, dużo gorzej, niż nielimitowane dzielenia w kolumnie.
A wracając do głównego tematu – wygląd książki „Brata Eustachiusza Kuglera” cieszy oko. Bardzo cenię sobie prace takie jak te: eleganckie, z jednolitą szarością kolumny, która leży na stronicy tam gdzie trzeba ale i nie zapełnia jej na siłę. Grunt to przemyślany layout, przy którym oko nie męczy się, ale swobodnie chłonie treść. Pięknie wygląda włączenie śródtytułów do bloku tekstu z wykorzystaniem kapitalików i listka. Gratuluję tego pomysłu!
Dzięki.
1 Trackback