Szanowny Panie,
Rada Programowa odmówiła udzielenia Panu akredytacji prasowej.
Powyższe zdanie pochodzi z korespondencji służbowej z organizatorem ☞ konferencji naukowej «W poszukiwaniu odpowiedniej formy» — przemiłą panią doktor z Instytutu Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego, którą — o ile mnie pamięć nie myli — kiedyś nawet poznałem osobiście (konferencja odbędzie się już 23–25 listopada i jak wywnioskowałem z korespondencji, są jeszcze miejsca, więc można się zgłaszać). Tak więc wszystkim, którzy pytali, odpowiadam z przykrością: nie będę mógł jej dla was zrelacjonować.
W kontekście trwającego roku Heweliusza kilka miesięcy temu zwróciłem się do przedstawicieli ☞ Biblioteki Gdańskiej PAN o możliwość pokazania wybranych hewelianów na blogu. Również spotkałem się z odmową.
To dwa najjaskrawsze przykłady spośród większej liczby takich epizodów w mojej kolekcji. Trudno mi je zinterpretować. Prawdopodobnie blog w głowach wielu osób widnieje bardziej jako fanaberia niż normalne medium prasowe. Nie każdy bowiem sobie zdaje sprawę, że blogi z sukcesem zagospodarowały sporą część rynku prasy, a ich autorzy nie muszą sami sobie pisać „listów do redakcji” (jak to się zdarza w gazetach), ponieważ mają prawdziwych czytelników, często w dużej liczbie i bardzo aktywnych.
Dowody otwartości środowisk naukowych, dzięki którym powstały teksty ☞ «Psałterz z Faddan More» i ☞ «Gdański manuskrypt», nie powstrzymują mnie jednak od spostrzeżenia, że istnieje jakieś napięcie między światem naukowym, a „światem zewnętrznym” — nieustający lęk, że wszędzie czai się podstęp, czyhają na nasze osiągnięcia. Ta podejrzliwość prowadzi nawet do nadużywania prawa w państwowych bibliotekach — wszystkie mają ustalone cenniki za publikację w zależności od nakładu i przeznaczenia — dokładnie tak jak w przypadku udzielania licencji. Tylko że żadna z nich nie jest dysponentem autorskich praw majątkowych do archiwizowanego dzieła, pomijając nawet fakt, że myślę o drukach, do których prawa majątkowe dawno wygasły.
To napięcie krystalizuje się w ustanowieniu swoistego embarga informacyjnego, wobec którego powstaje pytanie: dlaczego instytucje kultury i nauki blokują jej upowszechnianie? Wprawdzie można powiedzieć że tylko częściowo, niemniej konstatacja że blokują jest według mnie oczywista. To niepojęte — kultura należy do dóbr reglamentowanych. Żyjemy podobno w erze cyfrowej, zakładamy internetowe biblioteki, nawołujemy do szerokiego udostępniania itd., a z drugiej strony zazdrośnie trzymamy to wszystko dla siebie. Niech no ktoś tylko zapragnie skorzystać, zaraz dostanie po łapkach.
Czy pamiętacie awanturę o fotografowanie w muzeach? Okazało się, że zakaz był niesłuszny i placówkom muzealnym nie wolno fotografowania ☞ zakazywać, ani pobierać za nie opłat. I tu chyba jest pies pogrzebany. Pewnikiem chodzi o pieniądze.