Dawno temu w Ameryce

Zain­spi­ro­wa­ny krót­kim wpi­sem Yve­sa Peter­sa na blo­gu Font­Fe­ed, posta­no­wi­łem z grub­sza opi­sać inte­re­su­ją­cy pro­ces pro­duk­cji książ­ki obo­wią­zu­ją­cy daw­no temu w Ame­ry­ce, w dużej dru­kar­ni typo­gra­ficz­nej, a poka­za­ny w fil­mie «Making Books», wyda­nym przez Encyc­lo­pa­edia Bri­tan­ni­ca Films Inc. w 1947 roku (w tek­ście Yve­sa pole­cam uwa­dze proś­bę o wspar­cie dzie­ła pt. «Lino­ty­pe. The Film»). 

Przy­wo­ła­ny blog (Font­Fe­ed) nie jest już dostęp­ny w sieci 

Zanim jed­nak tra­fi­my do dru­kar­ni, zoba­czy­my pisa­rza. Pisarz w ówcze­snych cza­sach pisał, jak to pisarz — praw­da? This man is an author. He wri­tes stories.

Jest jakaś nie­zwy­kła magia w ory­gi­nal­nej nar­ra­cji. Prze­cież w kon­tek­ście autor­skim «pisa­nie» ozna­cza przede wszyst­kim «wymy­śla­nie». W XXI wie­ku rola pisa­rza się nie zmie­ni­ła i, zasad­ni­czo, okre­śla się tym mia­nem twór­ców wymy­śla­ją­cych histo­rie prze­zna­czo­ne do pre­zen­ta­cji w for­mie tek­stu. Ten tekst musi zostać w jakiś spo­sób utrwa­lo­ny. Jak widać w pierw­szej sce­nie, nasz autor korzy­sta z maszy­ny do pisania. 

Otóż prze­mysł wydaw­ni­czy doma­gał się od auto­ra nie­gdyś ręko­pi­su lub maszy­no­pi­su. Wyni­kła z tego taka impli­ka­cja, że pisarz-autor musiał być rów­no­cze­śnie zwy­kłym pisa­rzem biu­ro­wym (może nie zawsze, ale naj­czę­ściej). Nato­miast dziś, autor jest kimś jesz­cze wię­cej — pisa­rzem-skła­da­czem — ocze­ku­je się od nie­go pli­ku kom­pu­te­ro­we­go z tek­stem. Zawód ‹skła­da­cza› prak­tycz­nie wymarł. Mam na myśli nie tyl­ko ‹zece­ra›, ale i ‹skła­da­cza kom­pu­te­ro­we­go›. Jego obo­wiąz­ki prze­ję­li auto­rzy tek­stów, redak­to­rzy, ‹łama­cze› lub maszy­ny (jak np. sys­te­my ‹opti­cal cha­rac­ter reco­gni­tion›, ‹audio cha­rac­ter reco­gni­tion› itp.).

Na fil­mie Bri­tan­ni­ki, maszy­no­pis od pisa­rza wędru­je do ‹lino­ty­pi­sty› — skła­da­cza pra­cu­ją­ce­go na lino­ty­pie. ‹Lino­typ› jest wypo­sa­żo­ny w kla­wia­tu­rę, jed­nak nie posia­da żad­nej elek­tro­ni­ki (skon­stru­owa­no go prze­cież w 1885 roku). W cza­sie skła­da­nia, z maga­zy­nu uwal­nia­ne są kolej­ne matry­ce (mie­dzia­ne) i kli­ny (sta­lo­we). Ufor­mo­wa­ne w wier­sze, sta­ją się for­mą odlew­ni­czą, w któ­rej zosta­je odla­ny ‹wiersz lino­ty­po­wy›. Natych­miast po odla­niu, matry­ce zosta­ją roz­mon­to­wa­ne i prze­ka­za­ne z powro­tem do maga­zy­nu — cał­ko­wi­cie auto­ma­tycz­nie. Odlew nato­miast zosta­je wypchnię­ty na ‹szu­flę›, gdzie razem z inny­mi wier­sza­mi two­rzy ‹szpal­tę›.

Cie­ka­wost­ką są kli­ny wsta­wia­ne w miej­scu spa­cji — w skła­dzie lino­ty­po­wym słu­żą do auto­ma­tycz­ne­go, mecha­nicz­ne­go justo­wa­nia tek­stu. Przed odla­niem wier­sza, zosta­ją dopchnię­te do opo­ru, rów­no­mier­nie powięk­sza­jąc ‹odstę­py międzywyrazowe›.

Szpal­ty tra­fia­ją do inne­go dzia­łu ‹zecer­ni›, gdzie zosta­ną ‹poła­ma­ne› w ‹łamy› i ‹kolum­ny› przez ‹metram­pa­ża›. Na fil­mie widać kolum­ny skła­da­ją­ce się z jed­ne­go łamu, jed­nak kolum­ny mogą być, oczy­wi­ście, też wie­lo­ła­mo­we (jak w gaze­cie). Widzi­my, jak nasz metram­paż wsta­wia (wła­mu­je) ilu­stra­cję, oddzie­la­jąc ją od tek­stu dol­ną i gór­ną inter­li­nią. Nośni­kiem tej ilu­stra­cji jest ‹kli­sza› cyn­ko­wa, wyko­na­na meto­dą che­mi­gra­ficz­ną w ‹tra­wial­ni› na bla­sze kil­ku­mi­li­me­tro­wej gru­bo­ści. Aby uzy­skać tę samą wyso­kość ‹mate­ria­łu zecer­skie­go›, kli­szę nakle­ja się na pod­kła­dzie drew­nia­nym lub metalowym.

W kil­ku następ­nych eta­pach Bri­tan­ni­ca poka­zu­je pro­ces przy­go­to­wa­nia ‹gal­wa­no­ty­pów› (‹elek­tro­ty­pów›). Czte­ry kolum­ny ‹skła­du› zosta­ją zamknię­te w ramie two­rząc ‹for­mę pier­wot­ną›, któ­ra słu­ży do wyko­na­nia ‹for­my pośred­niej› — odci­sku na sztyw­nej pły­cie pokry­tej woskiem. Z niej uzy­sku­je się mie­dzia­ne ‹for­my wtór­ne› meto­dą elek­tro­li­zy. Pro­ces opra­co­wa­no w pierw­szej poło­wie XVIII wieku.

W Pol­sce czę­ściej sto­so­wa­no pokrew­ny, ale o ok. 100 lat star­szy pro­ces przy­go­to­wa­nia tzw. ‹ste­reo­ty­pów›. For­mę pośred­nią sta­no­wił odcisk w spe­cjal­nie spre­pa­ro­wa­nym kar­to­nie lub odlew gip­so­wy. Jako for­mę wtór­ną, wyko­ny­wa­no odlew sta­lo­wy, żeliw­ny etc. For­my ste­reo­ty­po­we moż­na przy­go­to­wy­wać w prze­kro­ju okrą­głym, a więc tech­no­lo­gia mia­ła zasto­so­wa­nie głów­nie w ‹dru­ku rotacyjnym›.

Cie­ka­wost­ka: oba sło­wa — «ste­reo­typ» i «kli­sza» — pocho­dzą wła­śnie ze slan­gu poli­gra­ficz­ne­go, przy czym jako kli­szę nale­ży rozu­mieć for­mę dru­ko­wą bądź jej frag­ment, wyko­na­ny w jed­no­li­tym kawał­ku meta­lu. Tak więc moż­na powie­dzieć, że gal­wa­no­typ jest szcze­gól­ną posta­cią ste­reo­ty­pu, a oba moż­na też bar­dziej ogól­nie nazwać «kli­szą» (choć w Pol­sce utar­ło się odno­sić to poję­cie przede wszyst­kim do klisz cyn­ko­wych). Stąd też nazy­wa­nie cze­goś, co wycho­dzi z ‹naświe­tlar­ki› kli­szą jest nie­po­ro­zu­mie­niem — cho­dzi o ‹film› (może być ‹dia­po­zy­ty­wem› lub ‹nega­ty­wem›)! Tech­no­lo­gia ste­reo­ty­pów uła­twia­ła i zmniej­sza­ła kosz­ty dru­ku wyso­kich nakła­dów oraz dodru­ków. Przy dodru­kach dodat­ko­wo przy­spie­sza­jąc reali­za­cję zamó­wie­nia (pomi­nię­ty etap ponow­ne­go składu).

Wra­ca­my do fil­mu. W kolej­nej sce­nie gal­wa­no­ty­po­we kolum­ny zosta­ją roz­cię­te i prze­ka­za­ne maszy­ni­ście, któ­ry przy­go­to­wu­je z nich wła­ści­wą for­mę dru­ko­wą — umiesz­cza każ­dą z nich w karet­ce for­mo­wej zgod­nie z ‹roz­kła­dem›. Widzi­my tu maszy­nę ‹peł­no­for­ma­to­wą›, zdol­ną dru­ko­wać 64 kolum­ny na raz — licząc obie stro­ny arku­sza: 128 — co jest rów­ne ośmiu ‹arku­szom drukarskim›!

Kolej­ną maszy­ną w pro­ce­sie powsta­wa­nia książ­ki jest ‹fal­cer­ka›, a wła­ści­wie linia do ‹fal­co­wa­nia›. Jej pro­duk­tem są ‹legi›, nazy­wa­ne też ‹skład­ka­mi›, prze­ka­za­ne następ­nie do ‹zbie­ra­nia›. Tu rów­nież widzi­my nie tyle zwy­kłą ‹zbie­racz­kę›, co raczej dużą linię zbie­ra­ją­cą. Kolej­ne eta­py: ‹szy­cie› i cię­cie ‹blo­ków›, po kil­ka na raz, na nie­ty­po­wym ‹trój­no­żu›. W następ­nych sce­nach widzi­my pro­duk­cję okład­ki: przy­cię­cie tek­tu­ry, połą­cze­nie jej z ‹oklej­ką› (okle­iną), tło­cze­nie folią meta­licz­ną i — w ostat­niej — ‹zawie­sza­nie› blo­ków (wkła­dów) — ‹okład­ko­wa­nie›.

Zna­ko­mi­ta więk­szość pol­skich dru­karń ‹dzie­ło­wych› nigdy nie osią­gnę­ła tak wyso­kie­go uprze­my­sło­wie­nia, jak ten, pre­zen­to­wa­ny przez Ame­ry­ka­nów w 1947 roku, choć były i takie, któ­rym tech­no­lo­gii zazdro­ścił cały blok komu­ni­stycz­ny. Dziś, nie­ste­ty, w pro­duk­cji dzie­ło­wej jeste­śmy wciąż (albo wtór­nie) raczej zacofani.

Skomentuj