Niedawno odwiedziłem pewną firmę, która przyjęła nazwę od nazwiska założyciela. Istotą jej działalności jest bezpośredni kontakt z zamożnym klientem, dlatego właściciele zainwestowali w bardzo eleganckie biuro. Kamień, drewno i szkło. I właśnie szkło stało się nośnikiem kontrowersji.
Pięknie wypiaskowany na drzwiach logotyp, ale pozbawiony jedynego polskiego akcentu — kreseczki w literze „ó”. Okazało się, że celowo, bo „to wersja angielska”. Nie bardzo wiedziałem jak zareagować, więc ograniczyłem się do „Aha…”, wypowiedzianego z głębokim zrozumieniem.
Po kilku dniach stwierdzam jednak, że nie rozumiem. Próbowałem z Brzęczyszczykiewiczem i z własnym nazwiskiem. Ni w ząb, po takiej kastracji nie wychodzi mi wersja angielska. Jak by to należało wymawiać? W obawie, że nie jestem wystarczająco światowy, zwróciłem oko na kilka znanych brandów: Jägermeister, Deportivo La Coruña, Citroën… I co? Uspokoiłem się.